Czytam „Ornitologię terapeutyczną” z wielkim skupieniu. Teksty Piotra Tryjanowskiego łykam szybko, bez żadnego problemu. Nieco gorzej jest z tym co napisał Sławomir Murawiec. Wyjaśnienie tego jest proste. Kocham ptaki i teksty o nich nie sprawiają mi problemu. Gorzej jest gdy chodzi o psychiatrię. Orłem w niej się nie czuję.
Choć może powinienem się czuć chociaż… krogulcem? Ptaki dały mi dużo. Dzięki nim mam zdecydowanie lepsze samopoczucie. Jestem osobą, która zdecydowanie w bardziej pozytywny sposób odbiera otaczający nas świat.
Czytam i dochodzę do wniosku, że wiem dlaczego tak się dzieje. Po prostu zachodzi tu działanie: ptaki + lornetka = ekorecepta. Recepta bez chodzenia do pełnej zarazków apteki.
I tu byłby koniec, gdyby nie fakt, że któryś z autorów umieścił refren z piosenki („Jeszcze w zielone gramy”) Wojciecha Młynarskiego:
„Jeszcze w zielone gramy, jeszcze nie umieramy
Jeszcze się spełnią nasze, piękne dni, marzenia, plany
Tylko nie ulegajmy przedwczesnym niepokojom
Bądźmy jak stare wróble, które stracha się nie boją
Jeszcze w zielone gramy, choć skroń niejedna siwa
Jeszcze sól będzie mądra, a oliwa sprawiedliwa
Różne drogi nas prowadzą, lecz ta która w przepaść rwie
Jeszcze nie, długo nie”
Myślę, że to raczej mazurki strachów na wróble się nie bały. Ale czy to takie ważne wobec tego, że „jeszcze w zielone gramy”?
