Dawno, kiedy zamiast ptaków wolałem oglądać mecze piłki nożnej, zastanawiało mnie głośne trzaskanie rozlegające się na dachu. Po jakimś czasie zauważyłem, że trzaski wydawane są przez orzechy włoskie celowo upuszczane na dach przez wrony. Jakieś wrażenie wyczyn ten na mnie zrobił, ale i tak bardziej fascynował mnie sprzedajny świat futbolu. Fakt, że wrony sprytnie wykorzystują światła uliczne do rozłupywania orzechów miał do mnie dotrzeć znacznie później.
Jakkolwiek od początku XXI wieku wrona siwa zaliczyła pewien spadek liczebności (szacuje się jej populację na 57 – 77 tysięcy par lęgowych), to zaryzykuję stwierdzenie, że stała się obecnie bardziej widoczna. Gatunek ten jest teraz w trakcie opuszczania tradycyjnego krajobrazu rolniczego (z wyjątkiem dolin rzek). Za to coraz liczniejszy staje się w miastach. Prawdopodobnie jakiś wpływ na to mają przekształcenia (intensyfikacja) w rolnictwie, a także presja znacznie silniejszego kruka.
Wronami zainteresował się też Fred. Rozmawiając kiedyś przez telefon komórkowy zauważyłem, że pies przyglądał się wronie zrzucającej z góry na asfalt orzecha. Widok nawet był ciekawy. Wrona wzbijała się do góry, zrzucała orzech, zlatywała po niego na dół. Znowu się wzbijała i powtarzała te czynności do skutku. Innym razem ostro ruszył w kierunku jednej z wron, no ale smycz zakończona szelkami ograniczyła jego szarżę. Wrona odleciała kilka metrów od pyska Freda. Zapewne w jej oczach tkwiło pytanie: „no i co teraz mi zrobisz”? Ostatnio czasem wronie kota pogoni. Pewnie bardziej dla formy, ale bez większej nadziei, że taką złapie.
Chyba zdaje sobie sprawa, że nie przed ptasim móżdżkiem stoi, ale przed jakąś cwaną formą życia.
