Coś ostatnio daleko mam do biblioteki. W najbliższym czasie wejdę sobie w pracoholizm, pewnie będzie mnie tu nieco mniej i jest groźba, że zapomnę o lelku. A ładne opowiadanie o tym nocnym ptaku-marku mam pod ręką:
„Lis wyszedł na łowy. Znanymi mu przesmykami podążał ku polanie, wlokąc za sobą długi ogon. W gąszczach puszczańskich panował już mrok, a na polanie – zachodziło słońce. Gdy podszedł do jej brzegu, przystanął i nasłuchiwał.
Wyszedł na polanę i zginął wśród kładących się cieni, sam do cienia podobny. Rozchylał się przed nim bezszelestnie gąszcz traw i pachnących ziół, a rosa moczyła puszysty ogon.
Nagle spod spiczastej mordki, którą dotknął brzegu porośniętą macierzanką kępy, poderwał się zygzakiem w bok spory ptak i upadł opodal. Trzepotał skrzydłami w śmiertelnej agonii. Lis dał susa, lecz ostre zęby kłapnęły w próżnię, gdyż ptak poderwał się nagle i opadł na ziemię o krok dalej. Drugi skok – chybione kłapnięcie. A ptak podrywał się i spadał na ziemię ciągle poza zasięgiem pyska i pazurów. W lisie rozgorzała krew. Dawał susy jeden za drugim i już, już miał połamańca dosięgnąć, gdy ten błyskawicznym ruchem zerwał się z ziemi, wywinął koziołka w powietrzu, zaklaskał skrzydłami i znikł z pola widzenia lisa. Lis rzucił się po raz ostatni za nim, potem stanął ogłupiały, zły i zmoczony do pasa. Gdzieś z boku dało się słyszeć znowu klaskanie, a potem skrzyp niby żurawia od studni. Z oddali zawtórował mu inny, podobny.
Lelek powracał w karkołomnych łamańcach powietrznych do kępy macierzanki, w której siedziały cichutko, przytulone do siebie, dwa pisklęta. Niebezpieczeństwo minęło – lis był już daleko. Odprowadził go lelek od swego gniazda i zmylił wszelki do niego ślad.
A gniazdo było rozbrajająco proste: troszkę nagiego piasku, na którym tuliły się do siebie dwa ciepłe ciałka.”
„Jesienny leljusz –
Data wykonania: 1.10.2008 Miejsce wykonania: Grzegorzewice, gm. Żabia Wola Autor: Mateusz Matysiak ” www.birdwatching.pl